24 listopada 2015

Rozdział XII

                Stałem przed budynkiem szkoły wpatrując się w tablicę upamiętniającą wybudowanie tego budynku. Miałem się właśnie spotkać z Percym, ponieważ wczoraj/ dzisiaj wyszedłem od niego tak szybko, że zapomniałem mu zostawić jakiekolwiek wyjaśnienie, tego co stało się w jego łazience.
                Do szkoły nie było mi jednak dojść spokojnie, ponieważ z za zakrętu wyszła paczka Valdeza. Miałem nadzieję, że mnie nie zauważyli, więc przyspieszyłem kroku.
                 -Di Angelo! – o nie… - Przecież wiem, że mnie widzisz szmato!
                Naprawdę starałem się ignorować wyzwiska rzucane przez Leona. Mojej dawnej miłości, który tak perfidnie mnie wykorzystał.
                -Ej zobacz Frank nasza mała, męska dziwka potrzebuje aparatu słuchowego. – zakpił Valdez.
                Nie wytrzymałem. Odwróciłem się do niego dając mu pięścią w nos. Coś dziwnie trzasnęło i zaczęła lecieć z niego krew. Nos Leona Valdeza był złamany. Na moją twarz wdarł się triumfalny uśmieszek.
                -Ty kutasie! Zaraz zobaczysz co to prawdziwy ból śmieciu – Leon z tymi słowami rzucił się na mnie. Zaskoczony tym upadłem na ziemię waląc głową w chodnik. Przed oczami zaczęły mi tańczyć czarne plamy ale w ostatniej chwili mdłości ustały i byłem w stanie bronić się przed ciosami Leona. Przeturlaliśmy się tak, że teraz to ja górowałem nad nim.
                -Nie grzeczny chłopiec – szepnąłem pochylając się nad jego twarzą i przyciskając swoje kolano do jego krocza, na co Leon cicho jęknął– Nie pamiętasz jak jeszcze rok temu to ja byłem na górze? Nie pamiętasz jak krzyczałeś moje imię? Nie pamiętasz jak to ja zawsze cię prowadziłem, a ty bezczelnie na drugi dzień zostawiłeś mi pieniądze jak bym był jakąś męską dziwką? Skończyło się pomiatanie mną Leonie Valdez, za długo byłem śmieciem. Teraz z tym koniec.
                Powiedziałem to. Powiedziałem to w końcu po prawie roku. Jestem z siebie taki dumny. Docisnąłem swoje kolano do stojącego już kutasa Leona, na co chłopak jęknął z rozkoszą. Jego przyjaciele patrzyli się na mnie i na niego wielkimi oczami. Nie wiedzieli, że ich „najlepszy” przyjaciel był gejem.
                Podniosłem się z chłopaka i otrzepałem bluzę z piachu, podniosłem plecak i zarzuciłem go na ramie oddalając się coraz bardziej od szkolnej elity.
                -Jeszcze z tobą nie skończyłem di Angelo! – krzyknął w moją stronę Leo.
                -No mam nadzieję, że dotrzymasz swojej obietnicy Valdez, bo myślę że twój przyjaciel dawno nie był w takim stanie – krzyknąłem ze śmiechem na odchodne. Dałbym głowę, że Leo gotuje się od środka.
                Zadowolony z siebie przeszedłem kilka kroków myśląc o Bóg wie czym, przez co niespodziewanie wpadłem na Percyego.
                -Boże Święty Nico! – zwołał chłopak łapiąc się za pierś udając zawał.
                -Sorry – zaśmiałem się na co Percy przechylił głowę nie więżąc, że ja Nico di Angelo, który nigdy się nie śmieje właśnie chichocze jak baba.
                -Stary co ci się stało? – zapytał przekręcając moją głowę z lewej na prawą.
                -Właśnie biłem się z Leonem Valdezem – uśmiechnąłem się, a on uniósł brwi w geście zdziwienia – No i prawie doprowadziłem go do orgazmu swoim kolanem.
                -Zostawić cię tylko na sześć godzin samego – westchnął Jackson parskając śmiechem.
                -Dobra chłopie opanuj się – powiedziałem wtórując mu.
                -Idziemy? – zapytał hamując swój śmiech.
                -Idziemy –powiedziałem.


21 wrzesień 2012 rok 22:21
Drogi Pamiętniku.
                Dzisiejszy dzień był najlepszy jaki mógł się zdążyć.
                Razem z Percym byliśmy w kinie i w Macku. Walić to, że pan Brown robił dzisiaj sprawdzian. Walić to, że opuściłem szkołę. Pierdolić wszystko byle by tylko przeżyć taki dzień.
                Powiedziałem mu o prawie wszystkim. O bliźnie na plecach, siostrze, ojcze i mojej matce. Powiedziałem mu co właściwie się stało na placu przed szkoła dzisiejszego ranka. Ominąłem ten temat sexu z Valdezem.
                A Percy? Percy słuchał mnie uważnie jak jeszcze nikt tego nie robił.
                Naj lepsze i tak zostawiłem na koniec.
                Siedzieliśmy już około godziny dwudziestej pierwszej w parku karmiąc kaczki frytkami, których nie zjedliśmy. Te stworzenia sią przerażające. Mają takie dziwne zęby.
                Wracając do tematu. Karmiliśmy kaczki i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. W końcu Percy kazał mi spojrzeć w niebo i oglądać gwiazdy. Niebo było czyste, bez żadnej chmurki. Nagle zaczęły lecieć spadające gwiazdy. Oglądaliśmy je w ciszy.
                Słyszałem kiedyś że gwiazdy potrafią spełniać życzenia.
                Niech Percy mnie pocałuje – pomyślałem.
                Jak na zawołanie Percy złapał moje policzki w swoje ręce i złączył nasze usta w pocałunku. Rany… Motyle w moim brzuchu trzepotały w takim tępię, że nie wiedziałem co zrobić. Jednak oddałem pocałunek. Wargi Percyego były miękkie i smakowały frytkami i solą, które wcześniej jedliśmy. Zamknąłem oczy. Było to najwspanialsze uczucie jakie dane mi było doświadczyć. Percy przerwał nasz pocałunek przepraszając mnie, lecz ja nic sobie z tego nie robiąc złączyłem nasze usta w ponownym pocałunku. Nie wiedziałem co robię. Adrenalina buzowała w moich żyłach i chciałem więcej. Chciałem go tylko i wyłącznie dla siebie. Chcę, żeby był mój.
                Ale czy dwanaście dni wystarczy by się w sobie zakochać? Może na zakochanie wystarczy miesiąc. Trzydzieści dni na miłość.
Dałem sobie trzydzieści dni na miłość, z czego już dwanaście wykorzystałem. Pozostało mi już ich zaledwie osiemnaście. Osiemnaście dni by być z Percym. Osiemnaście dni by być szczęśliwym.

*Retrospekcja*
                -Nico?
                -Hmm?
                -Lubisz zakłady?
                -Tak Percy, lubię je.
                -A więc zagrajmy.
                -Co masz namyśli?
                -Po pierwsze udawajmy parę. Po drugie codziennie rozmawiajmy ze sobą. Po trzecie wspierajmy się. Po czwarte piszmy sobie, że się kochamy. Po piąte przy znajomych zachowujmy się jak para. Po szóste całujmy się. Po siódme zaufajmy sobie w stu procentach.
                -Ale co to ma do naszego zakładu?
                -Kto pierwszy się zakocha przegrywa Nico.
                -Wchodzę w to Perseuszu Jacksonie.
                Nasze usta złączyły się w pocałunku zatwierdzającym nasz zakład. Jednak ja wiedziałem, że już przegrałem. Byłem zakochany w Perseuszu Jacksonie i to po uszy.

                

3 komentarze:

  1. Końcówka urocza... Ale przepraszam, nie jestem w stanie znieść tej wersji Valdeza, no nie mogę. Obrzydliwy, durny.... ugh, nie. No i dawne Leico doprowadza mnie do szału. Ale poza tym i tak uwielbiam pamiętnik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisze się "seks"

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej! Nowy rozdział (taniec radości) Rozdział jak zwukle zajebisty. Mega śmieszny i w ogóle tak się cieszę że wstawiłaś. Rozwaliło mnie "No i prawie doprowadziłem go do orgazmu swoim kolanem." Zakład to dobry pomysł na akcję i już czekam na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń